Chiny – jak się zaaklimatyzować?

W tym roku kiedy po raz trzeci szykowałam się do wyjazdu do Chin, wydawało mi się, że teraz wszystko pójdzie dobrze. To nie pierwsza moja przeprowadzka, więc byłam pewna, że bez problemu będę mogła się zaaklimatyzować na nowo. Czułam się chyba za szczęśliwie i za pewnie, bo szybko dostałam po głowie.

Od czego się zaczęło?

Tym razem zapragnęłam najpierw polecieć do Shanghaju, żeby odwiedzić dwójkę przyjaciół, dzięki którym zaczęła się moja chińska przygoda. Wreszcie jak normalny człowiek leciałam do wielkiej metropolii, a nie jak dotychczas do Chengdu. Miało być prościej, szybciej i przyjemniej. Leciałam przez Moskwę. Liniom lotniczym nie mogę nic zarzucić, w zasadzie podróż przebiegła bardzo szybko, bo byłam strasznie podekscytowana. Ktoś bardzo bliski miał odebrać mnie z lotniska.

Tutaj powinnam palnąć gadkę jak Mateusz Grzesiak: czego możemy nauczyć się od Chińczyków na terminalach samolotowych? Strasznie chciało mi się pić podczas przesiadki w Moskwie. Byłam spragniona niczym smok po zjedzeniu barana z dynamitem. A tu wody w normalnej cenie nigdzie nie było. Chińczycy, choć można im wiele zarzucić, mają u siebie na terminalach specjalne stoiska, gdzie można sobie napełnić kubeczek z wodą. ZA DARMO.

Wylądowałam. No i co?

No i to, że przeszłam przez bramki dla obcokrajowców, odebrałam bagaż, chciałam podłączyć się do Wi-Fi i jedyne, co na Wi-Fi działało, to WeChat. Bogu dzięki. Potem czekałam i czekałam aż odbierze mnie mój przyjaciel. I nie mogłam się doczekać. Pomylił terminale. Jak się wreszcie zjawił, chciałam nadać walizkę do Chengdu, żeby nie dźwigać jej wszędzie ze sobą. Wcześniej usłyszałam od innego znajomego, który co chwila jest w Shanghaju, że to jest tak międzynarodowe lotnisko, że na pewno znajdę stanowisko z kurierem. Oczywiście dupa. Nie było. Na informacji pomogli mi obdzwonić firmy dookoła i po jakieś godzinie kurier przyjechał na lotnisko nadać mój bagaż do Chengdu. Dla jasności – nikt nie posługiwał się dobrym angielskim, wszystko załatwiałam po chińsku.

W Shanghaju było po 10.00 rano. Usypiałam na ramieniu przyjaciela w Maglevie (szybkim pociągu łączącym centrum miasta z lotniskiem). Potem jeszcze kolejne pół godziny w metrze. Dojechałam do mieszkania ledwo żywa, a jeszcze zostałam znokautowana informacją, że muszę wtaszczyć się na piąte piętro z ekwipunkiem bez windy. Przeżyłam.  Miejsce, w którym mieszkał mój przyjaciel, było malutkie z prowizoryczną kuchnią i łazienką.

– Ile płacisz za wynajem? – spytałam.

– 1400 RMB za pokój. Jak na Shanghaj to super tanio. Ludzie tutaj wynajmują mieszkania w 5–6 osób i płacą od łebka po 4ooo–5000 RMB. Nawet jak właściciel podniesie mi cenę do 2000, nadal będzie się opłacało.

Pomyślałam sobie: Boże, ja w Chengdu za duże mieszkanie w całości płacę 3000 RMB, a jak się chce, można i znaleźć tańsze.

Musicie wiedzieć, że 1 RMB to ok. 60 groszy.

Potem zaczął się mój problem z bezsennością.

Nigdy mi się to nie zdarzyło, a byłam już prawie we wszystkich strefach czasowych. Nie chciałam położyć się spać po przyjeździe, żeby naturalnie przestawić zegarek w moim móżdżku. Skończyło się na tym, że z godziny na godzinę zamiast bardziej zmęczona, byłam bardziej pobudzona. A w nocy patrzyłam się tępo w sufit, licząc barany. I tak przez kilka dni z rzędu czułam się jak zombie ze „Świtu żywych trupów”, dopóki nie zaopatrzyłam się w aptece w środek nasenny.

Kolejna frustracja nadeszła wraz z Internetem.

Najpierw na lotniskach. Telefon pokazywał darmowe Wi-Fi. Problem polegał na tym, że nie można się było z nim połączyć, nie posiadając chińskiego numeru telefonu, na który przychodzi hasło. W Chengdu na lotnisku było to superproblematyczne, bo nie miałam jak się skontaktować ze swoją współlokatorką. Nie mogłyśmy się znaleźć na terminalu, więc robiłam maślane oczy do Chińczyków i prosiłam o użyczenie komórki, żeby zadzwonić. Dodatkowo, mimo wykupionego VPN nasze zachodnie strony nie ładują się najszybciej. Człowiek denerwuje się jeszcze bardziej, bo szuka zalążka normalnego świata – czegoś, co zna i co da mu poczucie bezpieczeństwa.

Wisienka na torcie… rejestracja w szkole i na policji.

W Shanghaju wizyta na policji poszła sprawnie, bo tylko odnotowali w systemie mój przyjazd. W Chengdu natomiast spędziłam ze swoją współlokatorką na policji około 1,5 h. Musiałyśmy się zameldować, żeby później móc wymienić wizy na pobyt stały. To chyba był jeden z momentów, kiedy zaczęłyśmy się zastanawiać na poważnie, jak nasze życie wyglądało w Chinach wcześniej, gdy nie mówiłyśmy dobrze w lokalnym języku. Na policji nikt nie mówił po angielsku. W Sichuanie mandaryński mają słaby, więc trzeba było pogadać w dialekcie. Bez znajomości języka rozłożyłabym ręce i poryczała się na miejscu.

To samo było na uniwersytecie. Kierowniczka biura międzynarodowego jako jedyna posługiwała się angielskim. Do pomocy miała trzy młode Chinki, które nie mówiły w żadnym obcym języku. Ze względu na to, że kierowniczka była zajęta, trzeba było wszystko załatwić właśnie z nimi. Widziałam tylko dezorientację w oczach innych studentów i panikę. Podszedł do mnie jakiś Węgier i zaczął trochę gadać po polsku, więc zostałam dłużej i mu pomogłam ogarnąć rejestrację i założenie konta w banku. Reszta studentów musiała modlić się o pokłady cierpliwości.

Jakie wnioski? Czy łatwo się zaaklimatyzować?

Ucz się, człowieku, ucz, bo nauka to potęgi klucz. Podchodząc do sytuacji całkiem poważnie, nawet ktoś taki jak ja, radzący sobie naprawdę nieźle w stresogennych sytuacjach i mówiący dobrze po chińsku, nie może się czuć zbyt pewnie w Chinach. Miałam szczerą nadzieję, że tym razem, kiedy wszystko było mi już znajome, nie będę miała żadnych problemów z zaaklimatyzowaniem się. Wyszło zupełnie odwrotnie. Myślę sobie też, że im człowiek jest mniej świadomy tego, co go czeka po drugiej stronie, tym łatwiej mu będzie „na głupiego” zorganizować pewne rzeczy.

Nie ma jednak co się zrażać, bo Chiny są niesamowite. Początki – jak to zwykle bywa – trudne. Warto przeczekać te wszystkie burze.

Dla przypomnienia, moje pierwsze kroki w Chinach znajdziecie tutaj:

chengdu centrum miasta

 

chengdu city center

 

ICBC bank

chengdu metro

chunxi road chengdu china

chunxi lu chengdu

IFS panda chengdu

chunxi road chengdu

chiny metro chengdu

 

 

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Podobne Wpisy

7 Komentarze

  1. Mmalena mówi

    Zazdroszczę Ci braku jet-lagu. Ja mam go zawsze jak wracam do pl. I to jest ciekawe, bo wszyscy mówią, że lecąc z zachodu na wschód jest gorzej. A u mnie na odwrót: lecę do Azji przestawiam się od razu. Wracam i przestawienie trwa około tygodnia. Wytłumaczyłam sobie, że pewno gdy lecę tam działa adrenalina i dlatego nie odczuwam zgubnych skutków zmiany stref czasowych. 🙂

    1. Daria mówi

      Właśnie miałam jet lag, pierwszy raz w życiu! Dlatego nie mogłam spać 🙁

  2. Ania W mówi

    Świetny wpis. Marzę o Chinach i mam nadzieję, że w przyszłym roku uda mi się je zrealizować ?

    1. Daria mówi

      Na pewno! Zapraszam do Sichuanu!

  3. Ann mówi

    Właśnie uświadomiłaś mi ile minęło lat od mojej wizyty w Chengdu , To już 10 lat!! 🙁

  4. Autopogoń mówi

    jak dla mnie – nie da się zaklimatyzować w Chinach. czy tylko ja tak miałam, że kiedy tam byłam, zewsząd spadały mi tylko kłody pod nogi?

  5. Angelika i Monika (Candy Pandas) mówi

    Już widzimy oczyma wyobraźni jak stoimy na środku ulicy i ryczymy :’)
    Jak jechać do Chin to tylko z tak ogarniętą osóbką jak Ty 😀
    Haha giga panda po budynkach chodzi 😀

Skomentuj

Adres e-mail nie zostanie upubliczniony.