Akihabara – w świecie elektroniki i przemysłu porno

Jeszcze przed wylotem do Tokio znajomi zasypywali mnie pytaniami: „Nie lepiej, żebyś pojechała do Tajlandii? W Japonii teraz jest zimno. Co ty tam będziesz robić?”. Prawda jest taka, że ja strasznie lubię wszystkie dziwactwa, w Azji południowo-wschodniej już byłam, a poza tym nie lubię robić tego, co wszyscy. Nie miałam żadnych planów na Tokio, chciałam tylko wychwycić smaczki kulturowe. Przez couchsurfing poznałam Japończyka o imieniu Taka, który zaoferował, że pokaże mi kilka miejsc.

– Co cię interesuje? – spytał.

– Chcę pojechać tam, gdzie nie będzie normalnie – powiedziałam.

– Jutro o 12. Stacja Akihabara. Spotkamy się przy Central Gate – odparł.

Co to jest Akihabara?

Akihabara to dzielnica Tokio, w której sprzedawane są rzeczy związane z elektroniką. Na Akihabarę mówi się także „Elektryczne Miasto”. Otoczenie wygląda jakby było wyrwane z kreskówki, z każdego budynku wyłaniają się postaci mangi i anime. To tam można spotkać największych dziwaków albo, mówiąc kulturalnie, ludzi ze specyficznymi zainteresowaniami.

Gdy wysiadłam z metra, czekał na mnie dosyć wysoki Japończyk z oczami wielkimi jak u sowy. Wyglądał dosyć zachowawczo. Było to tylko pozorne. Przeszliśmy się razem po centrach handlowych z akcesoriami związanymi z anime. Nie tylko można tam było dostać kolorowe komiksy, była również możliwość zaopatrzenia się w cosplay ulubionej postaci lub jedzenie, które je wybrany bohater, można było też pograć na automatach. Wszystkie miejsca wypełnione były Japończykami maksymalnie skoncentrowanymi na wybieraniu nowych zabawek.

Przeszliśmy się również po części typowo elektronicznej, w której znajdowały się setki sklepów z akcesoriami komputerowymi. Większość z nich znajdowała się przy ulicy Chuo Dori. Najpopularniejsze sieciówki to Sofmap i Laox. Przy zakupie elektroniki trzeba uważać, bo chociaż ceny są konkurencyjnie i większość sklepów oferuje „tax free” dla obcokrajowców, zakupione towary nie zawsze będą działać jak należy w innych krajach – w Japonii jest inne napięcie, dlatego trzeba dopytać, czy sprzęt będzie działał prawidłowo również poza Japonią.

Maid Caffes w Akihabarze, warto odwiedzić?

Maid Caffes to nic innego jak kawiarnie, w których obsługują cię Japonki przebrane za pokojówki. Będziesz przez nie traktowany jak ich „pan”.  Zasada jest taka, że nie należy próbować się z nimi umówić w trakcie obsługi, nie wolno ich dotykać, a zdjęcie z nimi jest dodatkowo płatne. Jak każda tematyczna knajpa w Japonii, cena za wizytę tam jest dosyć wygórowana, więc nie polecam tego osobom, które planują podróż budżetową – Japonia sama w sobie jest wystarczająco droga. W większości Maid Caffes można zostać tylko przez godzinę, chyba że chce się zapłacić więcej. Opłata za sam stolik to ok. 500–600 yenów plus dosyć drogie jedzenie, drinki itp. Pokojówki w trakcie twego pobytu chętnie zagrają z tobą w gry, zaśpiewają ci piosenkę, jeżeli okaże się, że masz urodziny i generalnie sprawią, że będziesz zachwycony ich „słodkością”. Spotkałam się z wieloma opiniami, że jedzenie w Maid Caffes, jak i innych tego typu podobnych restauracjach, nie jest za specjalne, bardziej płacisz za wrażenia niż za pełny brzuch. Maid Caffes w dzielnicy Akihabara jest pełno. Nie wchodziłam tam, popatrzyłam tylko z zewnątrz – szczerze mówiąc, odstraszyła mnie cena.

Przemysł porno – wizyta w japońskim sex shopie

– Słyszałam, że macie tutaj ogromne, kilkupiętrowe sex shopy. Zabierzesz mnie tam? – spytałam Takę, a on posłał mi tylko złowieszczy uśmiech i kazał iść za sobą.

Zaraz niedaleko centrum Akihabary znajdował się sześciopiętrowy budynek tylko i wyłącznie z akcesoriami porno. Ludzi było w nim pełno. Piętra były posegregowane tematycznie, jedne z kostiumami, jedne tylko z płytami DVD, inne z akcesoriami tylko dla kobiet lub mężczyzn. Można tam było dostać praktycznie wszystko. Od kondomów o zapachu owocu yuzu, po wibratory, które możesz postawić na półce w salonie, bo wyglądają jak dzieła sztuki.

To jest chyba to, co najbardziej uderza w Japończykach – z jednej strony cichy, do przesady ułożony naród, z drugiej ludzie z najbardziej brudnymi fantazjami, jakie można sobie wyobrazić.  Aczkolwiek w tym miejscu pragnę podkreślić, że automaty ze zużytą damską bielizną, których tak namiętnie poszukują obcokrajowcy, to mit.

W Tokio widziałam mnóstwo hoteli do wynajęcia na 2 godziny. Początkowo myślałam, że Japończycy zabierają tam tylko prostytutki, ale jak mi to w domu wytłumaczył przyjaciel: „Daria, słuchaj. Tokio jest ogromne, ludzie mieszkają daleko od siebie. Pracują często po 12 godzin dziennie. Żeby nie tracić czasu na dojazdy oraz nie ponosić dużych kosztów transportu, wygodniej im jest po prostu w trakcie lunchu wynająć pokój na 2–3 godziny, zrobić co trzeba i wrócić do obowiązków. W Polsce, gdybyś zobaczyła dziewczynę wychodzącą z hotelu, zaraz byłyby komentarze: patrz jaka dziwka. W Japonii to zupełnie normalne”.

Samo podejście Japończyków do randkowania jest interesujące – jeżeli się z kimś umawiasz, powinieneś nastawić się na „szczęśliwe zakończenie”. Skoro dziewczyna się stroi i szykuje kilka godzin, a ty na koniec randki nic z tym dalej nie robisz, istnieje duże prawdopodobieństwo, że się na ciebie obrazi.

Czy w Japonii jest naprawdę tak kolorowo?

Wydawałoby się, że jest tam świetnie, wszystko barwne i kolorowe, ludzie superprzyjaźni, dobre jedzenie, otaczają cię kreskówki i w ogóle wszystko jest cacy. Do momentu, w którym uświadamiasz sobie, jak bardzo zaludnione są miasta i nie ma tam praktycznie terenów zielonych. Budynek przy budynku. A jedyne, co rozjaśnia ten cały miejski krajobraz, to lokalne subkultury oraz manga i anime.

– Wcześniej myślałem, że oni są jacyś nienormalni, kupują te wszystkie gadżety, grają na automatach… ale teraz rozumiem. Daria, zobacz, poza tymi kreskówkami Japończycy nie mają nic kolorowego w swoim życiu.

I z tą smutną puentą Was dzisiaj zostawiam.

Zajrzycie do poprzednich postów o Japonii:

 

Zapisz

Podobne Wpisy

4 Komentarze

  1. Anna mówi

    Na pewno się wybiorę.
    #auntyonboard

  2. chaos.w.podrozy mówi

    Rzeczywiście smutna puenta, ale ja jestem optymistką i myślę, że to po prostu taka kultura, a nie łatanie swoich [rzekomych!] braków. Dla nas to może być dziwne, bo jesteśmy przyzwyczajeni do stonowanych barw, a w zimie wręcz do szarości. Drzewa bez liści, szare budynki, ludzie ubrani na czarno…. A tutaj wpada się w feerie barw, aż oczopląsu można dostać! 😉

Skomentuj

Adres e-mail nie zostanie upubliczniony.