Kawa na ławę

Przed przyjazdem do Chengdu myślałam, że spędzę całkiem przyjemnie rok. Przyjemnie to znaczy bez egzaminów, które miałby mnie w jakiś sposób zestresować.
Niestety.
Sesja 4 razy w roku.
Chryste.
Właśnie skończyłam egzaminy pół semestralne z czytania, pisania, słuchania, mówienia i gramatyczne.
Wcale nie były proste.
Chociaż dwa miesiące temu jedyne co mogłabym na nich zrobić, to się ewentualnie podpisać.
Nie o tym dziś.
Wcale nie czuję, że mieszkam na kampusie uniwersyteckim, może dlatego, że są tutaj normalne budynki mieszkalne, przedszkola, szkoła podstawowa i bardziej/ mniej szemrane miejsca.
Przestałam się cackać ze stołówkowym jedzeniem, które jest szczerze mówiąc paskudne, dopłacam więcej i jem na zewnątrz. Dzięki temu lepiej się się czuję fizycznie.
Najbardziej w Chinach brakuje mi przytulnych kawiarni, gdzie człowiek sobie może zamówić zwykłą kawę z mlekiem i zjeść jakieś fajne ciastko. Te wszystkie kawiarniano – podobne miejsca są tutaj bardzo drogie. Dodatkowo, kompletnie brak w nich atmosfery.
Chiny nie rozumieją potrzeb ludzi z zewnątrz. W chińskich cukierniach wszystko jest sztuczne. Wszędzie można znaleźć marmoladę z czerwonej fasoli bądź też wyschnięte na wiór mięso w wersji słodkiej. Czasem coś podrobią tworząc chińskie Tiramisu, które z prawdziwym dzieli tylko wspólną nazwę. Najbardziej dobija mnie, gdy widzę bułkę słodką z parówką, która według Chińczyków jest deserem.
Chyba tylko pies by to zjadł.
I to tylko wtedy, gdyby był bardzo głodny.
I tak marzy mi się zwykły poranek, gdzie w znoszonych kapciach, drepczę do kuchni, robię sobie kawę z mlekiem, kroję wielki kawał sernika albo drożdżowca i celebruję swoje śniadanie, które nie zawiera w sobie ani grama ryżu.

Podobne Wpisy

Skomentuj

Adres e-mail nie zostanie upubliczniony.