Blaski i cienie. Chengdu nocą
Nareszcie w tym tygodniu nastał koniec 国庆节, czyli tzw. chińskiego “Złotego Tygodnia”, a tym samym ulice przestały być zapchane tłumem podróżujących Chińczyków. Jest gdzie stopę postawić, czym oddychać , a i moja twarz przestała być wiernym odzwierciedleniem piosenki ,,kiedy powiem sobie dość”.
Podróże to super sprawa, ale może niekoniecznie wtedy, kiedy kilkanaście milionów innych Chińczyków wpada na ten sam pomysł. Zarabiają na tym hotelarze i restauracje podnosząc odpowiednio ceny.
Wreszcie mogę wrócić do mojego pracoholizmu i ulubionego sformułowania pod tytułem : ,,nie mam na to czasu”, wyczekując kolejnego wypoczynku. Należę do osób, które nie potrafią nic nie robić. To wbrew pozorom ciężkie zajęcie. Trudno skalkulować czy na lewym boku leżałam wystarczająco długo, by przewrócić się na prawy.
Rano wychodzę do szkoły, zapisuję kolejne spotkania, gdzie nierzadko się gubię kiedy, co, gdzie i z kim, w międzyczasie starając się upchać kolejne rzeczy do zrobienia. I nie wzrusza mnie już nic, nawet to, że podczas jedzenia późnego obiadu z kolegą w stołówce, Chińczyk jeździł sobie na motorze między stołami. Co kraj to obyczaj.
Przestawiłam swój normalny tryb polskiego rannego ptaszka, który lubił wstawać o 5-6.00 rano. W Chengdu jest inaczej. Jak można nie kochać tego miasta nocą, kiedy nabiera kolorów, jakby ktoś tchnął w nie duszę. I tak celebruję wieczory i późno chodzę spać, a to co sprawia mi najwięcej przyjemności to nocny jogging wokół rzeki, zaraz obok mojego akademika. To właśnie wtedy jestem najbardziej wdzięczna za to co mam.
próbuję sobie stworzyć obraz twojej chińskiej codzienności w głowie ale na razie ciężko mi idzie, to chyba trzeba przeżyć samemu ;p
Sama tego nie ogarniam. Myślę, że Chińczycy sami siebie też nie rozumieją. 😀