Pierwszy szok kulturowy w Chinach cz.1
Zawsze media wpajały mi, że u nas jest lepiej, gdzie indziej albo się tłuką, albo jedzą dziwne rzeczy, albo w ogóle mieszkają jacyś debile. W Europie zawsze świeci po właściwej stronie ulicy, nasz system wartości przewyższa inne, słowem przynależmy do grupy wybrańców.Ja czułam, że gdzieś dalej może być lepiej. Nie wszystko musi zamykać się w konsumpcjonizmie, sprawdzeniu pogody na kolejny dzień, myśleniowym bufoniarstwie i wysypem staruszek śpieszących do lekarza o godzinie 7.00 rano.
Wiedziałam, że to wszystko nie jest dla mnie i nie chcę codziennie zastanawiać się, jaką kieckę założyć na tyłek, zrobić sobie kreskę na oku czy nie oraz czy znajdę pracę.
Powiedziałam sobie, wyluzuj, masz oszczędności, na emeryturę jeszcze nie musisz odkładać.
Wybór padł na Chiny.
Mogłabym powiedzieć, że o no przecież uczyłam się chińskiego, kraj ten powinien stanowić oczywistą oczywistość, ale jednak nie.
Ja się w jakiś sposób Chin bałam.
Widziałam, że moi znajomi latają tam bardzo często, studiują i mają normalne życie. Nie miałam pojęcia co to znaczy normalne życie wśród Azjatów. Bo jakie to jest życie? W smogu? Bez chleba i nabiału? Tradycyjne? O co tam chodzi w ogóle?
Dałam sobie szansę.
Kiedy po raz pierwszy poleciałam do Chin, a było to bardzo gorące lato 2013, trochę wydawało mi się, że wybieram się do zupełnie innej galaktyki, gdzie wszystkie moje przyzwyczajenia, zachodni sposób myślenia mogę sobie wsadzić w cztery litery.
Nasza łazienka była dosyć zmyłkowa, niby toaleta zachodnia, ale żadnego spadu na prysznic, tylko wąż i nawet żadnej zasłony. Tak więc cała łazienka kąpała się razem z człowiekiem. Bardzo typowe w Chinach. Myśląc, że to dopiero początek zaskoczeń, poszłam spać.
Nazajutrz przyjechała do nas Jazmine ze śniadaniem, na które składały się chińskie baozi (bułki parowe z pysznym z reguły mięsnym nadzieniem) i piramidki z ryżu w oleju. Do tego do picia zimny, sfermentowany ryż i mleko sojowe . Jadłam aż mi się uszy trzęsły.
Wyszłyśmy na zewnątrz zapoznać się z terenem.
I zaczęła się zabawa pt. jak przejść przez jezdnię?
To była jakaś masakra. Milion samochód, motorów, skuterów, rowerzystów i Chińczyków, którym ewidentnie gdzieś się spieszyło. Zielone światło dla pieszego też nic nie dawało, w Chinach w zasadzie znaczy tyle co nic, to takie “formalnie możesz przejść”, a nieformalnie bierz nogi za pas i przepuść kierowcę.
Po pewnym czasie Vania zaczęła mówić, że robimy “suicide cross” (przejście samobójcy).
Charm i Jazmine zaprosiły nas na obiad, mówiąc, że w Chinach jest to pewna tradycyjna forma przywitania gościa, zwłaszcza jak jest z daleka.
Byłyśmy wtedy bardzo głodne, więc przyklasnęłyśmy na tę propozycję.
Oczywiście, żeby była jasność, przed przyjazdem do Sichuanu czytałam, że króluje tam ostra kuchnia.
Myślałam, przecież lubię ostre, więc w czym problem?
Koń by się uśmiał.
Dziewczyny zamówiły małe rybki w takiej ostrej zupie. Mój pierwszy kłopot polegał na tym, że słabo umiałam się posługiwać pałeczkami, drugi że jak już udało mi się coś wyłowić i spróbować zjeść swoją zdobycz, chciałam wyzionąć ducha. Spojrzałam na Vanię, ona cała czerwona na twarzy, popijając gorączkowo wodą miauczała ” how can you eat this….” (jak możecie to jeść..). To był dla mnie znak, że raczej sobie w tym Sichuanie nie pojem.
Zabrałyśmy później swoje rzeczy do mieszkań naszych Chinek. Mi się trafiło ładne miejsce przy High Tech Zone w Chengdu. Miałam swój pokój i łazienkę do dyspozycji, bardzo mnie to bawiło, bo Charm przepraszała mnie, że jej mieszkanie jest takie małe, przy czym było co najmniej dwa razy takie jak moje w Polsce.
Kolejną barierą (prawie) nie do przeskoczenia były chińskie toalety. O tym, że załatwiają się do dziur w podłodze czytałam tylko w książkach podróżniczych i zupełnie nie spodziewałam się, że może to spotkać i mnie.
Naprawdę chciałabym, żeby istniała jakaś ukryta kamera i zarejestrowała moją reakcję, gdy spojrzałam w dół. Patrzyłam się tam z dobą minutę, zanim się zastanowiłam jak to się w ogóle obsługuje, po czym w ostatnim momencie stchórzyłam i wyszłam stamtąd. Odechciało mi się siku na momencie.
My możemy sobie myśleć, że to jest mega obrzydliwe, ale teraz kiedy mieszkałam tam tak długo, uważam, że wbrew pozorom to bardzo higieniczne. Człowiek kuca, niczego nie dotyka, załatwia się w pozycji bardzo naturalnej dla ciała i po sprawie.
Teraz wyobraźmy sobie, że milion chińczyków w centrum miasta korzysta z zachodniej toalety.
Tak.
Teraz i wy jesteście za dziurami w podłodze.
Wiedziałam, że w ciągu kilku dni następnych przyjedzie do Chengdu jeszcze szóstka obcokrajowców, która razem z nami miała uczestniczyć w projekcie.
Po nas przybyła Katia, muzułmanka z Palestyny. Niezłe ziółko z charakteru. Każdy z nas czasami czuje z kim niespecjalnie się dogada. Katia to był taki rodzaj osoby, od której chciało się uciec, żeby nie zostać zdominowanym. I pewnie nawet gdyby była ostatnim człowiekiem na ziemi, nie podjęłabym próby zaprzyjaźnienia się z nią. W takich momentach lepiej jest gadać do własnej ręki.
Jednak do jej szczególnych cech charakteru pewnie będę wracać w dalszej opowieści.
Gdy Katia pojawiła się w Chengdu w ramach integracji postanowiliśmy się wybrać do Opery Sichuańskiej.
Nie ma ona nic wspólnego z klasyczną europejską operą. Ani nawet pekińską, gdzie artyści skowyczą jakby ktoś im ściskał nie powiem co.
Nigdy nie mogę zachować powagi w takich momentach i się podśmiechuję pod nosem. A jak mam nie daj Boże kompana, który też się śmieje, wtedy lecą mi łzy. I to bynajmniej nie ze wzruszenia.
Więc co to jest ta Opera Sichuańska?
Cała impreza odbywa się z reguły w teatrze na świeżym powietrzu. Bilet kosztuje ok. 100 zł a w pakiecie oprócz oglądania pokazu dostajemy herbatę, przekąskę, a jak chcemy to masaż.
Opera posiada kilka części, najważniejszą jest pokaz zmiany masek 变脸. Artysta opery w tajemniczy sposób, prawie jak Harry Potter, w ułamku sekundy potrafi zmienić wyraz twarzy wymalowanej na masce.
Podczas widowiska możemy jeszcze popatrzeć na piękny teatr cieni jak również podziwiać krótki pokaz skeczu aktorskiego, coś a’la komedia.
Osobiście bardzo lubię, uważam, że to świetna rozrywka, zdecydowanie warta zobaczenia.
Co się działo po spektaklu, kto przyjechał do Chengdu i przed czym wzbraniał się mój umysł białasa w następnej części.
Na pewno będzie “pysznie”.
Opera sichuańska – zmiana masek.