Jiufen – między oceanem a górami

Czasami kiedy człowiek wybiera się w podróż – i to nie sam – pewne sprawy należy odpuścić. Przyzwyczaiłam się, że gdy ja wyruszam w trasę wszystko sprawdzam co najmniej milion razy, czas mam zaplanowany co do minuty i nawet uwzględniam opóźnienia w komunikacji czy niespodziewane wypadki. Jadąc na Tajwan to wszystko musiało pójść na bok. Miałam nie martwić się trasą, plan podróży wziął na barki mój przyjaciel.  Ciężko mi przyszło bycie osobą zdającą się na kogoś, wyrzucenie myśli “a co gdyby” i zaufanie, że to przyniesie mi coś dobrego. Opowiem Wam dzisiaj historię jak życie potrafi spleść człowieka z drugim człowiekiem, kiedy tego nie się nie spodziewa. A przy okazji zabiorę Was dzisiaj do Jiufen – bajecznego miejsca, gdzie widokowo było wszystko potrzebne mojemu sercu – góry i ocean.

Zaczęło się od kawiarni

Dokładnie lekko ponad rok temu. Bardzo często na jesień oraz wiosnę przyjeżdża do Chengdu sporo ludzi na wycieczki. Czasami chcą zostać u mnie na kanapie w ramach couchsurfingu, czasami po prostu potrzebują porady, jak się odnaleźć w prowincji, a czasami chcą towarzystwa na mieście i pokazania im niektórych zakątków. Z Marc’iem było inaczej. Dostałam wiadomość od nieznajomego kolesia, że będzie w Chengdu i tak chciałby się spotkać, pogadać. Nie znałam go. Obejrzałam zdjęcia, wyglądał trochę jak Robinson Crusoe, któremu dobrze z oczu patrzy. Długa broda, niewysoki, spracowane dłonie, ubrany bardzo praktycznie. Na pytanie co by chciał zobaczyć lub zrobić, usłyszałam odpowiedź : ,, jestem w Chengdu czwarty raz, już tu wszystko widziałem, zabierz mnie tam, gdzie sama lubisz spędzać czas”.

Jak chciał tak miał.

Odebrałam go ze stacji metra o umówionej godzinie. Nie wyglądał na dupka, oszusta, czy podrywacza. Przyjemna aparycja. Zabrałam go do kawiarni z rasowymi kotami, niedaleko mojego mieszkania. Nie spodziewał się tego, ale i nie uciekł. Po paru godzinach rozmowy wcale nie czułam, że jest obcy. Opowiadał mi o historiach z różnych zakątków świata. O swoich planach. Miał lecieć na drugi dzień do Korei Północnej. Zaczęło robić się późno. Coś mnie tknęło, żeby wziąć go do siebie do mieszkania i zrobić kolację.  Ja zaczęłam gotować, a on w międzyczasie w mieszkaniu naprawił mi całą elektrykę. Później nie pozwolił posprzątać po kolacji, sam wszystko pozmywał. Bez proszenia.  Później odpoczywaliśmy w ciszy. Nie było to coś krępującego, tak jakbyśmy sobie wzajemnie ładowali baterie siedząc koło siebie i kontemplując. Kiedy przyszło do pożegnania, spojrzał się na mój naszyjnik w kształcie anioła, rzucił “zajmij się nią”  i  wyszedł. A ja posmutniałam jakby opuścił mnie ktoś bardzo bliski.

Rok później śniadanie w Tajpej

Kontakt z Marc’iem utrzymywałam przez cały rok. Gdziekolwiek się nie ruszyłam sama w podróż, zawsze dostawałam od niego rady, jak się gdzieś dostać, co gdzie załatwić.  Życie mi mijało w Chinach, to w Japonii, to w Korei Południowej, to w Polsce. A jemu w Szwajcarii przez kilka miesięcy, a potem w Indonezji. Powiedziałam mu, że wybieram się na Tajwan, palnęłam bez jakieś większej nadziei “może chcesz ze mną spędzić święta?” , nie spodziewałam się, że kupi bilet i do mnie doleci. Marc był na Tajwanie kilka razy, więc zaoferował się, że będzie robił za przewodnika. I tak zaplanowałam podróż kilkudniową z osobą, z którą wcześniej spędziłam tylko kilka godzin.

26 grudnia rano czekałam na niego przed hostelem w Tajpej. Umówiliśmy się, że przyjdzie po mnie o 9:00. Nie spóźnił się. Spojrzeliśmy tylko na siebie porozumiewawczo, był długi uścisk, a potem uliczne śniadanie – tajwańskie naleśniki, mleczna herbata i omówienie planu działania. Wcześniej przed przylotem uzgodniliśmy, że pojedziemy najpierw do Hualien, a potem dopiero w drodze powrotnej do Jiufen. Marc zmienił plany. Trochę mnie to przestraszyło, bo wiedziałam, że możemy się nie wyrobić z czasem, ale przytaknęłam.

Jak się dostać do Jiufen?

My wzięliśmy pociąg z Taipei Main Train Station. Marc miał karty do komunikacji miejskiej. Doładowaliśmy je w 7/11 i tyle. Szybko sprawdziliśmy peron i zanim zdążyliśmy się obejrzeć siedzieliśmy w pociągu do Ruifang, gdzie mieliśmy się przesiąść na autobus docelowo do Jiufen. Nie pamiętam teraz, ile dokładnie kosztował przejazd, ale zarówno za podróż z Taipei do Ruifang, a potem Ruifang do Jiufen zapłaciliśmy groszowe sprawy. Łatwo się odnaleźć w Ruifang, idzie się po prostu za innymi turystami na przystanek.

Jiufen jest niewielką miejscowością, ale znaleźć tam coś… już nie jest tak prosto. Wsiedliśmy w autobus i Marc sprawdzał na maps.me gdzie najlepiej wysiąść. Niestety kierowca skręcił nie tam gdzie chcieliśmy, więc zrobiliśmy szybko akcję ewakuację i ruszyliśmy dalej z buta szukać naszego hotelu. W sumie całe szczęście, że nie byłam sama. Ciężko było namierzyć nasz budynek między wąskimi uliczkami. Pamiętam jak szliśmy skrótem pod górę przez cmentarz, nagle Marc coś tam wypatrzył i odnalazł nasz obiekt. Jeżeli ktoś się spodziewa kilku gwiazdkowych warunków w Jiufen to się rozczaruje. Co prawda hotele są zadbane, ale raczej są skromne. Ja wybrałam nasz ze względu na widok – na wprost mieliśmy na ocean, a dookoła były góry. Jiufen było po prostu majestatyczne.

Co zobaczyć w Jiufen ?

Są tam dwie główne ulice, które ładnie wyglądają oświetlone wieczorem – Jishan i Shuqi. Niestety Jiufen to turystyczna miejscowość, więc wieczorem ciężko się przecisnąć przez tłumy. Oczywiście ceny posiłków są tam dużo droższe, a porcje nieokazałe. Marc i ja w międzyczasie dojadaliśmy w Family Mart’cie, żeby nie pomrzeć z głodu. Dookoła Jiufen jeździ sporo autobusów – część z nich prowadzi w góry (my nie mieliśmy pogody, żeby zapuszczać się w trekking), część do muzeów (płatne od kilku miesięcy), można też zjechać w dół do wodospadów, a potem przejść się nad ocean. My wybraliśmy opcję wodospadów, które nie były jakoś specjalnie okazałe. Potem zeszliśmy pieszo na sam dół. W międzyczasie Marc pokazywał mi różne rośliny, na przykład czym się różni Taro od “ucha słonia” albo  gdzie normalnie rośnie smoczy owoc (pitaya), opowiadał dlaczego kamienie w rzece mają złoty kolor.

Gdy zeszliśmy na sam dół znudziliśmy się trochę. Marc chciał pojechać dalej, zobaczyć co jest niedaleko w następnej wsi. Wybór padł na autostop. Złapaliśmy samochód w krócej niż 5 minut. Wytłumaczyłam kierowcy, że chcemy po prostu pojechać gdzieś, gdzie będzie ładny widok, jak mu nie po drodze w każdej chwili możemy wysiąść. Kierowca zawiózł nas do punktu widokowego Bitou Cape. Po czym nie do końca byłam pewna, czy go dobrze zrozumiałam, ale powiedział, że zaczeka na nas aż skończymy zwiedzać…  Powiedziałam o tym Marc’owi, on do mnie: “żartujesz, mam nadzieję, że nie będzie czekał”. Dwie godziny później, gdy skończyliśmy naszą przechadzkę, kierowca nadal stał na parkingu. Dostaliśmy oczy jak 5 zł. Mówię do kierowcy: “dlaczego czekałeś, tak długo nas nie było, myśleliśmy, że pojechałeś”. On do mnie, że bał się czy złapiemy transport powrotny i w sumie to ma dzień wolny i mu nie przeszkadza. Jak nas odwoził z powrotem zatrzymał się jeszcze w kilku miejscach, żebyśmy mogli zdjęcia zrobić.

Jiufen – między oceanem a górami

Gdy siedzieliśmy na ławce przed naszym pokojem wieczorem, jedząc kolację, ciągle rozmawiając i nie mogąc uwierzyć, że kierowca się tak zachował, dostrzegałam coś przy Marca plecaku. To był mały bucik dziecięcy. Gdy spytałam dlaczego go nosi przy sobie, odpowiedział, że niezależnie od tego ile czasu upływa i jak bardzo dorosły stał się wiekowo i z wyglądu, nie chce zapomnieć, że jak każdy ciągle ma w sobie coś z dziecka. Potem siedzieliśmy w ciszy patrząc to na ocean, to na góry, myśląc co przyniesie następny dzień. Najtrudniejsze ciągle było przed nami.

Chodźcie tutaj:

 

Podobne Wpisy

5 Komentarze

  1. Candy Pandas mówi

    Jak fantastycznie znaleźć taką bratnią duszę, z którą można przeżywać przygody ale też nawet milczenie jest komfortowe i przyjemne 🙂

    1. Daria mówi

      Jak się nie ma siostry bliźniaczki to taka bratnia dusza – skarb 😀

      1. Candy Pandas mówi

        Dokładnie tak! <3 Z taką osobą to nawet "kłócić" się można dla rozrywki xD xD

  2. Ania mówi

    Ciekawa relacja i piękne zdjęcia! 🙂 To że kierowca na Was czekał tyle czasu nie zaskakuje mnie wcale. Tajwańczycy to najżyczliwsi ludzie pod słońcem. 🙂

  3. Tosia mówi

    Daria zaczytalam się w Twoją historię i nie mogę się powstrzymać od pytania, jak minęły wam inne dni z Marc’iem? 😀 Niesamowicie miło czyta się historię waszej znajomości i życzę, żeby ta przyjaźń kwitła razem z nowymi wspólnie odwiedzonymi miejscami!
    Niesmowicie oglądać te same miejsca, w których sięwcześniej samemu znajdowało –
    nawet niektóre kadry mamy identyczne! Podsyłam link do porównania 🙂
    http://tosiabukowska.blogspot.com/2017/09/dreptanie-po-tajwanie-ii-dzungla-w.html
    Uściski z Krakowa <3

Skomentuj

Adres e-mail nie zostanie upubliczniony.